piątek, 27 marca 2015

W pogoni za marzeniami

"Sekretne życie Waltera Mitty" nie potrzebuje Oscarów czy innych Zdzichów, pochlebnych recenzji i owacji na stojąco, by zasłużyć sobie na miano najlepszego obrazu ostatnich lat. Może być niedoceniony przez recenzentów, Akademie Filmowe i wszelkiego rodzaju rankingi filmów, które koniecznie musisz obejrzeć nim minie 187 dni, bo później staną się passé. Najnowsze reżyserskie (i jak dotąd, sądzę, najlepsze i najbardziej ambitne) dzieło Bena Stillera to przykład kinematografii, którą kocham całym sercem, dla której ogląda się całą masę chłamu, by znaleźć ten jeden film, który poruszy do głębi i sprawi, że pojawi się ponownie ta niezmącona troską dziecięca radość życia. 

Źródło: http://danielmcinerny.com/
Wszystko zaczyna się od marzenia. Walter Mitty to mężczyzna w sile wieku, który większość swojego życia spędza na marzeniu o wszystkim - przygodach, emocjonującym życiu i, co oczywiste, miłości. Jakże zatem rozczarowujące musi być jego zwyczajne życie szeregowego pracownika, który nie ma odwagi zaprosić na randkę koleżankę z pracy. Po 15 latach pracy nagle pojawia się okazja, gdy musi znaleźć zagubione zdjęcie, które ma zostać "esencją" ostatniego numeru magazynu Life i wymaga o wiele więcej odwagi niż codzienna praca w biurze.
Tak, jest to film nierealny, wręcz fantastyczny, pełny scen, które nie mogłyby mieć miejsca w rzeczywistości. Człowiek stojący na samolocie lecącym prosto w objęcia erupcji wulkanu? Ta, na pewno. Walka z rekinem za pomocą nesesera w odmętach oceanu? Ha, łatwizna! Obok licznych dowcipów sytuacyjnych i dialogów te sceny tworzą niesamowitą atmosferę filmu, są porozumiewawczym mrugnięciem, które wyraźnie mówi: "Nie traktujmy życia zbyt poważnie, nie po to tu jesteśmy". Śmiech jest piękny, a nic nie śmieszy bardziej niż islandzkie owce w zapierającym dech otoczeniu.
Fabuła, jak na raczej lekki film przystało, skomplikowana nie jest, jednak niejednego wprawi zapewne w zdumienie i wywoła westchnienie wzruszenia. Nie brak w "Walterze Mittym" nagłych zwrotów akcji, tak samo jak pewnej naiwności, wszystko przecież toczy się w pozytywnym świetle, problemy, które napotyka bohater niejako same się rozwiązują, ale można to wybaczyć. Można też wybaczyć nieco drewnianą grę Kristen Wiig i mankamenty aktorskie samego Stillera, grającego główną rolę. Obydwoje znani są przecież z raczej słabych komedyjek. I to da się jakoś przeżyć, gdy tak wielki przekaz niesie motto całego filmu:
To see the world,
things dangerous to come,
to see behind walls, draw closer,
to find each other, and to feel.
That is the purpose of life.*
"Sekretne życie Waltera Mitty" to film o odwadze, na którą zdobyć chce się każdy, o marzeniach, które można zastąpić prawdziwymi wydarzeniami. To pełna optymizmu historia o tym, jak wyjść ze swojego kokonu, przestać szukać wymówek i zacząć żyć pełną piersią, stać się panem swojego istnienia, by korzystać z okazji i skakać w wody oceanu.


Źródło: http://dantevil.deviantart.com/
Czym byłby ten przekaz bez odpowiedniej oprawy? Z pewnością nie miałby tak wielkiej siły i nie oddziaływałby na wyobraźnię tak mocno. Wizualnie film ten zachwyca, przemieniając szare miejskie chodniki w niepowtarzalne kompozycje. Płynne przejścia pomiędzy kolejnymi scenami, napisy genialnie wpasowane w tło. I te widoki. Nie wierzę, by Photoshop nie brał udziału przy ich tworzeniu, ale nieważne. Są piękne i tak niesamowite, że za każdym razem mam ochotę spakować walizkę i polecieć na Islandię i Grenlandię. A jestem ciepłolubna, więc byłoby to poświęcenie niemałe. 
Dopełnieniem całości, ostatnim elementem harmonii i niepowtarzalności "Waltera Mitty" jest muzyka autorstwa Theodore Shapiro, który współpracował już ze Stillerem przy "Jajach w tropikach". Dlaczego o tym wspominam? Do końca nie wiem, choć w sumie to dość ciekawy fakt. Czy ktoś się domyśli, kto stworzył też ścieżkę dźwiękową do "Millerów"?
Wracając, Shapiro wykonał kawał doskonałej roboty. Każdy utwór, choć podobny, ma swój charakter, często niepokojący, co tworzy dodaje swoje do atmosfery filmu. Kompozycję muzyczną wzbogacają dodatkowo utwory José Gonzáleza (nie potrafię powstrzymać łezki przy "Stay Alive"), "Dirty Paws" Of Monsters and Men i najbardziej romantyczna ballada ever - "Escape (The Pina Colada Song)" w wykonaniu Jacka Johnsona. Jak nie znam się na muzyce (od tego jest Kasia), tak nie jestem w stanie powiedzieć złego słowa o tej w "Walterze Mittym". Obraz i dźwięk tworzą tam jedno, uzupełniają się nawzajem, są symfonią dla oczu i uszu jednocześnie. 
To jest bardzo pochlebna, wręcz chwalebna recenzja, zdaję sobie z tego sprawę. Niestety jestem marzycielką i utożsamiam się z Walterem, którego poznajemy na początku filmu. Nie mam jeszcze jego późniejszej odwagi, jednak kto wie? Może w przyszłości, gdy nadarzy się okazja, nie będę marnotrawić czasu na zastanawianie się nad konsekwencjami, lecz wyciągnę plik banknotów z kieszeni (substytut amerykańskiej książeczki czekowej) i wyruszę. Gdzie? Może na Islandię, podziwiać majestatyczne owce. 



Strona filmu na filmweb.pl

* By ujrzeć świat, czające się ryzyko, by wyjrzeć zza ścian, zbliżyć się, odnaleźć i poczuć. To jest cel życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz