niedziela, 19 kwietnia 2015

"Makbet" znad Tamizy

Joseph Millson
Uwielbiam klasykę, jednak coraz częściej, gdy wybieram się do teatru, spotyka mnie rozczarowanie. Współczesne adaptacje całkowicie do mnie nie trafiają, czasami wręcz odpychają. Na palcach jednej ręki policzyć mogę spektakle, które chociażby spełniły moje oczekiwania. Jakoś ciężko do końca przełknąć mi jakiekolwiek uwspółcześnienie, co w teatrze jest przecież codziennością. Ale o tym innym razem.
Szekspir należy do moich ukochanych autorów i to jego sztuki najbardziej uwielbiam oglądać na deskach teatralnych. Nic zatem dziwnego, że zachwycił mnie pomysł zobaczenia ich w oryginale w Globe Theatre, nawet poprzez retransmisję na kinowym ekranie. Na pierwszy ogień poszedł "Makbet" w reżyserii Eve Best. I tutaj mały spoiler: był genialny!


Nie wiem do końca od czego zacząć, więc zacznę od scenografii, która tak naprawdę ograniczona była do sceny, strojów i tylko kilku dodatkowych elementów w konkretnych scenach. Bez przepychu, wielkiego rozmachu i zbędnego odwracania uwagi od gry aktorskiej i przebiegu dramatu. Każdy szczegół miał swoją wagę i to tworzyło atmosferę.
Aktorzy, moim skromnym zdaniem, zostali świetnie dobrani do przypisanych im ról. Joseph Millson w roli Makbeta był do bólu rzeczywisty, choć w niektórych momentach wydawał mi się przerysowany, jednak stworzyło to jeszcze bardziej piorunujące wrażenie człowieka opętanego własną żądzą, który stopniowo traci zmysły. Jego żonę, Lady Makbet, zagrała Samantha Spiro i muszę przyznać, że w ich wspólnej grze odczuwałam niesamowity magnetyzm oraz siłę ścierających się charakterów. Spiro wspaniale oddała mroczną i despotyczną część natury Lady Makbet. Nie można też zapomnieć o wspaniałym Banku, w którego wcielił się Billy Boyd, szerszej publiczności znany m.in. z "Władcy Pierścieni". Zagrał jednego z najlepszych i najbardziej przerażających upiorów, jakie kiedykolwiek miałam okazję oglądać na deskach teatru. 



Nie umiem rozpisywać się na temat konkretnych ról i aktorów, dlatego przejdę może to moich wrażeń z całego spektaklu. Ogółem bardzo mi się podobał, wyszłam z kina zachwycona i w pełni usatysfakcjonowana. Praktycznie nie do końca czułam, że jestem w Polsce, równie dobrze mogłam stać wśród ludzi przed samą sceną w Londynie. Naprawdę niezapomniane przeżycie. W dodatku wszystko było idealnie ze sobą zgrane. Sztuka miała miejsce w Szkocji, zatem stroje i muzyka nie tylko oddawały klimat epoki, lecz także tego kraju. Co rusz dawało się słychać dudy i bębny, muzyków zresztą można było obserwować podczas kolejnych scen, gdy wchodzili i wychodzili na scenę. Ich miejsce znajdowało się nad sceną, co mnie naprawdę pozytywnie zaskoczyło, ale teraz już wiem, że tak zaprojektowane jest wnętrze teatru Globe.
Mimo wielu monologów i dłuższych dialogów sztuka była bardzo dynamiczna. Zaczynała się zresztą muzycznie, ponieważ aktorzy wyszli na scenę z własnymi bębnami, na których przez kilka minut naprawdę nieźle grali. W dalszej części też nie stali sztywno na scenie, ciągle poruszali się z jednej strony na drugą, wskakiwali na kolumny, zbiegali po schodkach, wiodących do publiczności. Czysty dynamizm. 
Ogromnym plusem kinowego seansu były kamery, które też nie stały w miejscu, ale przybliżały się i oddalały, krótko mówiąc pracowały w trakcie trwania spektaklu, dlatego grę aktorską miało się na wyciągnięcie ręki. Było to niemalże namacalne uczucie, prawie jakby uczestniczyło się w tym wszystkim na scenie, a nie pod nią. 
To było moje pierwsze spotkanie z teatrem Globe i Szekspirem na kinowym ekranie. Z pewnością stwierdzić mogę dwie rzeczy: a) na pewno odwiedzę Globe przy okazji wizyty w Londynie (bilety na spektakle zaczynają się już od 5 funtów) i b) nie ominę już żadnej z zaplanowanych retransmisji w kinie. Jak dotąd jest nieźle, bo "Burzę" też mam już za sobą, więc niedługo pewnie o niej napiszę. 

Shakespeare’s Globe On Screen: Makbet
Data: 17 marca 2015 
Miejsce: Multikino, Kraków
Cena: 35/30 zł

Strona następnego seansu: Sen nocy letniej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz